Beata Tyrna
E-mail: indi@zwrot.cz
Ogłoszenie stanu epidemii odebrało nam wolność podróżowania. Jednak… Paradoksalnie są i tacy, którzy właśnie dzięki zamkniętym granicom i niemożności podróżowania mieli okazję wybrać się na niezwykle ciekawą wędrówkę.
Przymusowe wolne
Mirosław Badzioch z Krakowa jest pilotem wycieczek zagranicznych i przewodnikiem górskim. Prowadzi grupy turystyczne po egzotycznych krajach Azji czy Ameryki Południowej. Epidemia i zamknięte granice spadły na niego jak grom z jasnego nieba, pozbawiając go możliwości pracy zawodowej.
Posiedział trochę w domu, jak wszyscy, po czym zaczął zastanawiać się, co zrobić z przymusowo wolnym czasem. A jako że turystyka jest nie tylko jego pracą, ale przede wszystkim pasją, to postanowił tym razem samotnie, a nie jak najczęściej – z grupą, wyruszyć na długą wędrówkę. Na środek transportu wybrał własne nogi. I obrał trasę ze Świnoujścia jako cel marszu wyznaczając sobie Rysy.
Turysta z plecakiem ewidentnie zapakowanym na długą włóczęgę przykuł naszą uwagę, gdy zobaczyłyśmy go idącego plażą w Międzyzdrojach. Był to pierwszy dzień, kiedy przyjechałyśmy na polskie wybrzeże. Zagadałyśmy. Okazało się, że i on dopiero tego dnia wyruszył w przewidzianą na wiele tygodni trasę. Później, całkiem przypadkiem, ponownie spotkaliśmy się w ostatnim dniu naszej samochodowej nadmorskiej wyprawy (wspominaliśmy o tym spotkaniu tutaj https://zwrot.cz/2020/07/baltyk-w-czasie-pandemii-pozegnanie-z-morzem/).
Jak powiedział nam po tych czterech pierwszych dniach wędrówki przemieszcza się nieco wolniej, aniżeli początkowo zakładał. Jednak marsz po piachu jest dużo mozolniejszy, aniżeli po twardym podłożu. – No i mimo sporego przecież doświadczenia i tak zapakowałem za dużo rzeczy – przyznał. Wymieniliśmy się kontaktami i umówili, że będę śledzić dalszą część jego wędrówki w sieci.
Wędrowanie z ideami
Codziennie godzinny postój poświęcał na posprzątanie jakiegoś napotkanego miejsca, które posprzątania wymaga. – Idąc z plecakiem nie da się zbierać po drodze śmieci, dlatego, by coś dobrego zrobić dla naszej planety, każdego dnia zatrzymuję się i zbieram śmieci, a później idę dalej – wyjaśniał.
Ale przewodnik i pilot nie ukrywał też, że nadał swemu marszowi znamię protestu przeciwko decyzjom władz, które, zamykając granice, rozłożyły branżę turystyczną na łopatki.
„Idę zatem z moją flagą pilocką, aby zaprotestować przeciwko zamkniętym granicom, braku pomysłu lub chęci władz, aby ratować turystykę, zwłaszcza zagraniczną i braku praktycznej i adekwatnej pomocy dla naszej branży. Każdy może do mnie dołączyć na szlaku, lub pomóc np. w formie udzielenia noclegu.” – pisze na swoim profilu na Facebooku.
Wielodniowa wędrówka to nie tylko obciążenie fizyczne, ale i logistyczne
I tak właśnie raz nocuje w namiocie, wprost na plaży, innym zaś razem ktoś znajomy, lub i nieznajomy, kto śledzi jego poczynania w Internecie, udziela mu gościny. Każdy długodystansowy wędrowiec doskonale wie, że jest niezwykle potrzebne, by raz na kilka dni mieć możliwość skorzystania z łazienki, by się wykąpać, przeprać rzeczy. Tak, jak zatrzymanie się od czasu do czasu w miejscu z dostępem do prądu, by doładować telefon.
Po czterech dniach, kiedy się spotkaliśmy w Dźwirzynie, wędrowiec miał za sobą prawie 100 km marszu. Po kolejnych dwu dniach dotarł do Mielna. W planie dalszej marszruty miał drogę wybrzeżem do Gdańska, po czym chciał skręcić na Toruń, dalej na Gniezno, Poznań.
Spostrzeżenia wędrowca
Jak wielu podróżników i Badzioch robi notatki podczas swej wędrówki. A że czasu ma sporo, nic go nie ponagla, to nie ograniczył się do wędrowania najkrótszą drogą do obranego celu, a zdarza mu się zatrzymać, zrobić kilkudniowy nawet postój, w trakcie którego, pozostawiając gdzieś wielki plecak, zwiedzić okolicę.
I tak przykładowo 17 czerwca, kiedy to zatrzymał się na dłuższy postój u znajomych, wybrał się wypożyczonym od nich rowerem na wycieczkę do Kołobrzeskiego Lasu. I tak oto zrelacjonował tą eskapadę: „Rower miał sflaczałe opony, więc postanowiłem skorzystać z rowerowej stacji naprawczej przy ścieżce, jednak okazało się, że stacja to pic i sama wymaga naprawy… Ścieżka rowerowa rozpoczyna się ładną tablicą elektroniczną, która liczy przejeżdżających w zestawieniu dziennym i rocznym, natomiast nawierzchnia samej ścieżki przedstawia w kilku miejscach wiele do życzenia, czasami zasypana jest niebezpiecznie piaskiem i sam widziałem, jak pewien tatuś wiozący w siedzisku dzieciaczka poślizgnął się i przewrócił! Na szczęście skończyło się tylko na siniakach i płaczu dziecka, ale taka niedbałość o ścieżki rowerowe jest karygodna! Niestety nie zrobiłem zdjęcia…”
W kolejnej notatce zwrócił z kolei uwagę na zły stan szlaku „śladami prastarych dębów” w kołobrzeskim lesie. Miejsce to odwiedził 16 czerwca. Miejsce, które, jego zdaniem, zasługuje na szczególną uwagę, gdyż jeszcze niedawno rósł tam najstarszy polski dąb – 800-letni Bolesław (Chrobry).
„Powaliła go wichura w nocy z 31 maja / 1 czerwca 2016. Wszyscy słyszeli o dębie Bartek k. Zagnańska, który uchodził za najstarszy, ale takie miano otrzymał w okresie międzywojennym, kiedy ziemia kołobrzeska nie należała do Polski.” – notuje podróżnik.
Oprócz Bolesława, którego już nie ma, w Kołobrzeskim Lesie rośnie jeszcze dąb Warcisław. Więc aż się prosiło o wytyczenie tam ścieżki przyrodniczo-dydaktycznej „śladami prastarych dębów”.
Tyle, że szlak jest, jak odnotowuje podróżnik, w fatalnym stanie. „Zapomnijcie, że dojedziecie rowerem do Bolesława. Droga rozryta jest pojazdami nadleśnictwa podczas „gospodarczego używania lasu”. W kluczowych miejscach brak znaków/strzałek. Nie ma też jakiekolwiek mapy pokazującej odległości i położenie dębów na terenie Lasu.” – utyskuje przewodnik, który, mimo, iż na „urlopie”, zawsze zwraca uwagę na takie rzeczy z bliskiej mu branży turystycznej.
Odciski i brak prądu, czyli przerwa w marszu i relacjach
17 czerwca do dłuższego postoju wędrowca zmusiły odciski na stopach. Nawet ogromne doświadczenie, jakie ma w wędrówkach pieszych, nie uchroniło go od nich. Postój wypadł w Lęborku.
W pierwszych dniach lipca podróżnik pozdrawiał już z Jastarni. I kontakt się urwał – najpewniej nie miał możliwości doładowania telefonu. Odezwał się dopiero po tygodniu potwierdzając, że bynajmniej nie zrezygnował z wędrówki. Relacje z jej dalszego przebiegu wkrótce.
(indi)
Tagi: Marsz Wolności, Mirosław Badzioch, pieszo ze Świnoujścia na Rysy