Renata Staszowska
E-mail: renata@zwrot.cz
Marek Grycz – jeden z czołowych czeskich pięcioboistów – ma za sobą wyjątkowo udany sezon, w którym zdobył m.in. złoto mistrzostw Europy w sztafecie oraz srebro mistrzostw świata.
W rozmowie ze „Zwrotem” opowiada o emocjach po największych sukcesach, adaptacji do nowej konkurencji w pięcioboju, współpracy z partnerami sztafetowymi i planach na kolejne lata, w tym marzeniach o starcie w igrzyskach olimpijskich w Los Angeles w 2028 roku.
O nowym sezonie i nowej dyscyplinie
To był Twój pierwszy pełny sezon z torem przeszkód zamiast jazdy konnej. Jak oceniasz ten debiut?
Myślę, że poradziłem sobie całkiem nieźle. Wiadomo, że jest różnica między tymi, którzy jak ja zaczęli trenować tę konkurencję dopiero po igrzyskach w Paryżu, a zawodnikami mającymi w niej kilkuletnie doświadczenie. Cieszy mnie jednak, że do najlepszych tracę naprawdę niewiele. Parkouru trochę mi brakuje, bo to była dyscyplina, którą bardzo lubiłem, ale nowe wyzwanie też potrafi dać dużo satysfakcji.

Na początku wspominałeś o mieszanych uczuciach wobec tej zmiany. Czy po kilku miesiącach coś się w Twoim podejściu zmieniło?
Podchodzę do tego w pełni profesjonalnie. Konie zawsze lubiłem i nic tego nie zmieni, ale skoro chcę dalej uprawiać pięciobój nowoczesny, to muszę dostosować się do nowych realiów. Staram się w tej konkurencji osiągać jak najlepsze wyniki, a każde kolejne zawody traktuję jako okazję, by zrobić krok do przodu.
Co było dla Ciebie największym wyzwaniem w tej nowej konkurencji?
Najtrudniejsze było opanowanie techniki – trzeba było zrozumieć, jak pokonywać poszczególne przeszkody w sposób szybki i skuteczny. Dodatkowym wyzwaniem jest też sam układ zawodów – wcześniej konie pojawiały się dopiero w finale, a teraz wszystkie konkurencje są od samego początku, już od kwalifikacji. To wymaga innego rozplanowania sił.

Co pozytywnie Cię zaskoczyło podczas startów na torze przeszkód?
Chyba najbardziej to, że stosunkowo szybko odnalazłem się w nowej konkurencji. W trakcie zawodów idzie mi to dość płynnie i bez większych problemów, co szczerze mówiąc, było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem.
Jak wyglądał proces adaptacji? Miałeś wsparcie trenerów specjalizujących się w OCR (bieg z przeszkodami)?
Typowych trenerów OCR nie miałem. Skupiliśmy się na przygotowaniu siłowym – zimą było dużo treningów na siłowni, ćwiczeń dynamicznych i ogólnorozwojowych. Związek i trenerzy współpracują w analizowaniu techniki najlepszych zawodników na świecie, a potem przekazują nam metodykę, jak trenować i jak poprawiać poszczególne elementy. To takie zbieranie najlepszych rozwiązań i dopasowywanie ich do nas.
Srebrny medal w Aleksandrii
Gratulacje za srebro na Mistrzostwach Świata w sztafecie! Jakie emocje pojawiły się, gdy przekroczyliście linię mety?
Radość i euforia – to chyba najlepsze słowa, żeby to opisać. Mistrzostwa świata to najwyższa ranga, zaraz po igrzyskach, więc medal tutaj ma wyjątkowy smak. Wiedzieliśmy, że o podium walczy wielu mocnych rywali, dlatego satysfakcja była ogromna.
Czy ten sukces jest dla Ciebie potwierdzeniem, że warto było kontynuować karierę mimo zmian w pięcioboju?
Na pewno tak. Cały sezon był dla mnie udany i szczerze mówiąc, w kilku momentach sam byłem pozytywnie zaskoczony, jak dobrze sobie radzę. To srebro jest takim miłym potwierdzeniem, że idę w dobrym kierunku.
Jak wyglądała współpraca z Matějem Lukešem? Startowaliście wcześniej razem w sztafecie?
To był nasz pierwszy wspólny start w sztafecie. Matěj jest świetnym partnerem – w tym sezonie jest w naprawdę doskonałej formie, chyba najlepiej przygotowany ze wszystkich Czechów. On jest młodszy, pełen energii, ja trochę starszy i bardziej doświadczony – świetnie się uzupełnialiśmy. Współpraca z nim to była czysta przyjemność.
Co Twoim zdaniem przesądziło o sukcesie w Aleksandrii – forma, strategia, zgranie?
Przede wszystkim dobra forma. Szliśmy na granicy możliwości i to przyniosło efekt. Gdyby lepiej wyszedł nam szermierczy etap, kto wie – może walczylibyśmy o złoto. Ale i tak wykonaliśmy naprawdę solidną robotę.
Czy ten medal dodał Ci dodatkowej motywacji przed kolejnym sezonem?
Oczywiście. Każdy medal i każdy dobry wynik to dodatkowy impuls do pracy. To też ważny argument przy rozmowach o przygotowaniach czy budżecie na kolejne sezony – w sporcie wyniki się liczą, a takie sukcesy pomagają robić kolejne kroki do przodu.
O planach na przyszłość
Jakie cele sportowe stawiasz sobie na kolejny sezon? Myślisz już o Los Angeles 2028?
Każdy sportowiec ma swoje marzenia i cele – dla mnie tym największym jest oczywiście udział w igrzyskach i walka o jak najlepszy wynik. Kiedy zdecydowałem, że będę kontynuował pięciobój nowoczesny, to właśnie z myślą o olimpijskiej kwalifikacji. Ten sezon traktuję trochę jako przejściowy – chcę zebrać jak najwięcej doświadczenia w torze przeszkód. Ale muszę przyznać, że moje dotychczasowe wyniki pozytywnie mnie zaskoczyły, co jest dla mnie takim dodatkowym „kopem” do pracy.
Czy planujesz starty także indywidualne, nie tylko w sztafecie?
Tak, zdecydowanie. Chcę wystartować w Pucharze Świata, na mistrzostwach Europy i świata. Sztafeta jest świetna, ale indywidualne starty dają inny rodzaj satysfakcji i są ważne dla rozwoju zawodnika.
Jak wygląda Twój plan treningowy? Ile czasu poświęcasz na tor przeszkód, a ile na pozostałe konkurencje?
Tor przeszkód jest bardzo wymagający fizycznie, więc nie można go trenować długo. W moim planie to około 10% całego treningu. Pozostały czas poświęcam na inne konkurencje i przygotowanie ogólnorozwojowe. Trenuję średnio 4–5 godzin dziennie, ale każdy dzień wygląda inaczej – dzięki temu organizm dostaje różnorodne bodźce, a ja unikam monotonii.
Na mistrzostwach Europy wracasz z dwoma brązowymi medalami drużynowo i złotem w sztafecie. Jak smakuje taki sukces?
To dla mnie ogromne przeżycie, bo w dorosłej kategorii to moje pierwsze złoto na tak prestiżowych zawodach. Po igrzyskach miałem trzy miesiące przerwy, więc wiadomo, że startowałem z pewnym deficytem przygotowań. Mimo to w sztafecie z Matoušem od pierwszej konkurencji byliśmy w czołówce – wygraliśmy szermierkę, potem świetnie pobiegliśmy przeszkody, dobrze popłynęliśmy, a w kombinacji biegu ze strzelaniem zachowaliśmy spokój i zimną krew.
Było kilka bardzo mocnych drużyn, które liczyły na medal, ale my zrobiliśmy praktycznie bezbłędny występ. W decydujących momentach wszystko nam „zaskoczyło” – szliśmy na granicy swoich możliwości i to przyniosło efekt. W końcówce Matouš postawił kropkę nad „i”, a ja czułem, że to jest nasz dzień. Jestem dumny, ale też wdzięczny, bo takie zwycięstwa to zawsze praca całego zespołu, a nie tylko dwóch zawodników na trasie.
Komentarze



