Ostatnie na wybrzeżu zakwaterowanie znalazłyśmy na kempingu w Grzybowie – niemal na przedmieściach Kołobrzegu (o tym było w jednym z poprzednich odcinków).

    To była pierwsza noc bez deszczu. Bardzo dobrze, bo ostatnia pod namiotem, więc gdyby – jak w noce poprzednie – lało, to musiałybyśmy spakować mokry tropik i w domu go suszyć. A tak namiot już na kempingu można było spakować porządnie i po powrocie schować do szafy by czekał na następny wyjazd.

    Również pod względem komarów bardzo pozytywnie – nie gryzły. Jakby chcieć się do czegoś przyczepić, to letnia, a nie ciepła woda pod prysznicem, ale nie przesadzajmy. Ważne że nie zimna, a cena za nocleg bardzo atrakcyjna.

    Po pamiątki do Dźwirzyna

    Nie chciałyśmy, jak dzieci na szkolnej wycieczce, rzucać się na pierwszą napotkaną pierwszego dnia budę z pamiątkami. Ale przesadziłyśmy, zostawiając to na sam koniec, na dzień ostatni. I to dzień, w którym miałyśmy do pokonania prawie 300 km.

    Młoda nastawiała się na Kołobrzeg, ale tam wieczorem czasu było za mało, a następnego dnia postanowiłyśmy już to miasto odpuścić na rzecz nieśpiesznej peregrynacji kawałka wybrzeża i Pomorza, kierując się już w stronę celu podróży, jakim tego dnia było Gniezno. Ten ostatni dzień był jedynym, który łącznie z noclegiem był zaplanowany z wyprzedzeniem już pierwszego dnia. Ale bynajmniej nie przed wyjazdem.

    I tak wpadłyśmy na pomysł, by cofnąć się 5 kilometrów (gdyby czasu było więcej, poszłybyśmy sobie te 5 kilometrów plażą) do Dźwirzyna. Wczoraj bowiem, przejeżdżając przez tę miejscowość bez zatrzymywania się, zauważyłyśmy, że jest ciekawa, no i zwróciłyśmy uwagę na ogromną liczbę bud z pamiątkami.

    Parkujemy więc przy drodze i ruszamy na oględziny asortymentu kramów. Przemierzamy aleję straganów tam i z powrotem niezbyt zachwycone. Nic nie porwało nas jakoś szczególnie za serce. Ja chce kupić sobie bransoletkę z naturalnych, surowych bursztynów, młoda potrzebuje prezenty dla koleżanek, ale nie ma pomysłu jakie.

    Co ciekawe, choć asortyment straganów w kolejnych nadmorskich miejscowościach jest dość podobny, to uwagę zwraca jeden szczegół – każda z tych miejscowości, nawet najmniejsza, ma swoje gadżety – z nazwą danego kurortu. Wszędzie: zapalniczki, breloczki w kształcie koła sterowego, otwieracze, kubki no i oczywiście magnesy – ale w Pobierowie z nadrukiem „Pobierowo”, w Dźwirzynie z nadrukiem „Dźwirzyno” itd.

    A młoda chciała coś takiego ogólnie nadmorskiego, zdecydowanie bardziej pasującego do naszej eskapady, która przecież nie była wyjazdem do jednej konkretnej miejscowości, zwiedzaniem fragmentu polskiego wybrzeża, z „zaliczaniem” po kilka miejscowości dziennie …

    Spotkanie na plaży

    W końcu jednak udało się coś znaleźć. Obowiązek turysty spełniony. No to teraz pożegnanie z morzem. Najbliższym zejściem schodzimy na plażę. Zajęta ostatnimi kadrami rozbijających się o brzeg fal słyszę, jak córa entuzjastycznie woła „a dzień dobry!”. Z intonacji można z całą pewnością wywnioskować, że mówi to do kogoś znajomego. Co, nie ukrywam, w tym miejscu jest sporym zaskoczeniem.

    Odwracam głowę i kogóż to widzę? Wędrowca z wielkim plecakiem. Tego samego, którego spotkałyśmy na plaży w Międzyzdrojach cztery dni temu, w pierwszym dniu naszej krótkiej nadmorskiej wyprawy. My uprawiając turystykę samochodową, on – pieszą w tym samym dniu dotarliśmy w to samo miejsce. Niesamowity zbieg okoliczności! Chwila rozmowy. Zaciekawione słuchamy relacji z pierwszych czterech dni wędrówki.

    W głowie zaczyna kołatać się myśl, by tych ciekawostek nie zostawiać dla siebie, a utrzymać kontakt z wędrowcem i podzielić się relacjami z jego przygody z naszymi Czytelnikami. Odprowadzamy znajomego obieżyświata do następnego zejścia z plaży, żegnamy się i idziemy każdy w swoją stronę – on dalej pieszo wzdłuż wybrzeża, my do zaparkowanego przy drodze przez centrum Dźwirzyna samochodu. I też ruszamy w dalszą drogę, tyle że samochodem.

    Jak ocenić stopień „kurortowości” danej miejscowości

    Nie ujechałyśmy zbyt daleko. Wprawdzie Kołobrzeg uznałyśmy za „zaliczony”, choć raczej mało dokładanie zwiedzony, i ominęły miasto bokiem, to po kilkunastu kilometrach spostrzegłam drogowskaz „Ustronie Morskie 1 km”. No tak, to jest to Ustronie Morskie, z powodu którego turyści z głębi kraju przyjeżdżający w Beskidy zamiast Ustroń (ten pod Czantorią) mówią na miasto „Ustronie”. No to przecież, skoro nadarza się taka okazja, muszę zobaczyć tę miejscowość, z którą nagminnie mylony jest nasz górski Ustroń. Zjeżdżamy.

    Powoli dochodzę do wniosku, że stopień „kurortowości” danej miejscowości ocenić można na samym wstępie po trudnościach w parkowaniu. Tu, w Ustroniu Morskim, są mniejsze, aniżeli w Międzyzdrojach, ale już nie tak łatwo tu zaparkować, jak w Pustkowie, Pobierowie czy Dziwnowie. Właściwie bez problemu blisko centrum udaje się zaparkować tylko dlatego, że jest poza sezonem.

    – Tylko bliżej krawężnika, bo kolejka nie przejedzie – podpowiada pan remontujący coś przy jednym z pensjonatów. I dodaje, że latem jeździ tą kolejką i jak nie może przejechać koło źle zaparkowanych samochodów, to wysiada z „lokomotywy”, składa lusterka i flamastrem wypisuje na szybie samochodu w najlepszym wypadku słowa „mistrz parkowania”.

    Ale zazwyczaj jednak gryzmoli epitety cięższego kalibru wyrażające umiejętności parkowania posiadacza samochodu nie nadające się do publicznego cytowania i jeszcze uzupełnia rysunkami.

    Kawałek dalej widzimy wspomnianą kolejkę. Podobna do tych, które wożą wycieczkowiczów po Ustroniu czy Wiśle. Deptak pełen lokali – głównie smażalni i lodziarnio-gofrarni.

    Przedzierając się pomiędzy mieniącymi się wszystkimi kolorami plastiku straganami, dochodzimy do mola. Widok na morze jak wszędzie – bezkres wody aż po horyzont. Stoimy chwilę w ramach pożegnania z morzem. Chyba teraz już ostatecznego, czas ruszać w drogę.

    Wracając, wypatruję na jednym ze straganów bursztynowe bransoletki za 10 zł. No i niczego już nie rozumiem. Takie same w innych miejscowościach wahały się od 15 do 25 złotych. Niczym, ale to niczym się nie różnią. Kupuję. No to i pamiątka znad morza jest. Nie jedyna zresztą. spacerując po plaży zabrałam kilka ładnych kamyków. Te akurat nie będą kolejnymi „łapaczami kurzu”, bo idealnym miejscem dla nich jest akwarium.

    (indi)

    Tagi: , , , , ,

      Komentarze



      CZYTAJ RÓWNIEŻ



      REKLAMA Walizki
      REKLAMA
      Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

      www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

      Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
      Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
      Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.