Słoneczna sobota 27 sierpnia zachęciła wielu sympatyków błędowickiego Koła PZKO do udziału w tradycyjnych „Dożynkach Śląskich”. Odświętny korowód członków miejscowego zespołu folklorystycznego ruszył w stronę sceny przy dźwiękach starodawnej pieśni „Plon niesiemy plon”. Tam przodownicy przekazali wielki bochen chleba i przystrojony biało-czerwoną wstęgą wieniec, dwa symbole tegorocznego urodzaju, dożynkowym gospodarzom – Renacie i Rudolfowi Stasiom. Ten ostatni uroczyście zwrócił się do zebranych:

Witejcie nam wszyscy goście roztomili,

Coście na dożynki tu do nas przybyli.

Chcecie się zabawić, spotkać i pokrzepić,

Cosi zjeść z kamratym, potym cosi wypić?

Niech każdy w ogrodzie, co je naszym dómym,

Zapomni o słowach: „wartko”, „hónym”, „hónym”!

Stóńmy se przy budzie, kołocza skosztujmy,

No i próznej półki nigdzi nie niechujmy.

Dziękujemy wszystkim, co tu chcą być z nami

Spotykajóm znómych, i niechcóm być sami.

Czujcie se tu dobrze, u nas w Błędowicach

Niech se ludzie cieszóm aji w takich hycach!

I rzeczywiście, mimo że było już prawie wpół do czwartej po południu, to upał nadal był nieznośny. Nie zważając jednak na to, na parkiecie „Błędowice” zaprezentowały swój repertuar, by za chwilę oddać miejsca młodemu narybkowi.

Po dzieciach zaprzyjaźnieni „Suszanie” przedstawili tańce z różnych zakątków świata, ze szczególnym uwzględnieniem wężowych ruchów „Polinezyjek”, a dożynkowi gospodarze częstowali tymczasem zebranych domowymi kołaczami i banderolowaną miodulą.

Dzieci ustawiły się w kolejkę do wędki szczęścia, by złapać na nią rozmaite drobiazgi. Przede wszystkim były to zestawy do puszczania baniek mydlanych. Pamiętacie? Kiedyś starczyła słomka rozcięta na końcu w gwiazdkę, kubek z rozpuszczonym w wodzie kawałkiem mydła, a teraz…

– A teraz dzieci myślą, że mleko jest z Kauflandu i że krowa jest niebieska – usłyszałem koło siebie głos Piotra Chroboczka, prezesa błędowickiego Koła. I tak pół żartem, pół serio wyjaśnił mi ideę zapoczątkowanych tu w 1969 roku „Dożynek Śląskich”. – Jest to symboliczne podziękowanie za plony, które mamy, za ten chleb, który możemy zjeść. I podziękowanie tym, którzy jeszcze na tym polu pracują. A jeszcze jakiś rolnik tu u nas jest… O, ja mam cztery owce… – śmiał się. Ale to zawsze coś, bo ja nie mam żadnej.

Ale mogę mieć kosiarkę. Albo drabinę. To główne fanty loterii ustawione pod sceną, na której w tej chwili zgrabne hawierzowskie mażoretki z grupy „Variace” pokazują swoje standardowe układy. Ale nie wszyscy na nie patrzą (a szkoda), bo niektórych zaczęły nęcić smakowite zapachy dochodzące z ustawionych wokół budynku bud. A w nich – różności! A to mielonka, a to kotlety i jelito z kapustą i oczywiście placki lub stryki do wyboru.

Tuż przed dożynkami pojawiła się w rogu ogrodu nowa buda, piękny i trwały wkład Goroliji na Dołach. I być może na cześć jej budowniczych urządzono w niej „mokry bufet”. Tam można było się pokrzepić. Również i dobrym słowem. Właśnie! Rozglądam się za prezesem, gdzieś mi zniknął…

Nieopodal grają w kręgle.

– Kasia! Troszeczke wiyncyj do prawa! Dobrze! – jeden z organizatorów, będący jednocześnie sędzią, instruuje znajomą zawodniczkę. – A teraz tak samo, ganz tak samo. Troszeczke wiyncyj do prawa. To je mało!… – i głos mężczyzny przechodzi niemal w szloch, kiedy rozpędzona siłą bezwładności kula omija pozostałe na placu kręgle. – Ona tam stała, czekała. Mówiłem trochę wiyncej do prawa.

Kasia jednak i tak jest lepsza o siedem.

– Ale mogła mieć dziewiynć jakby trochę posłuchała. W prawo, no mówiłem…

Dzieci wygrywały czekoladę, starsi – butelkę wina. I Kasia jest zadowolona.

Mażoretki skończyły swój program, a z głośników zaczęła sączyć się muzyka. Polskie piosenki. biesiadne, ogniskowe, z nieodłącznymi „Czarnymi oczami” (gdybym ja je miał) czy „Bandą”. Zachęciło to małe dziewczynki, które zaczęły naśladować występujące wcześniej starsze koleżanki. Pląsają rytmicznie, choć dwulatka się nieco gubi. A chłopcu w bieganiu muzyka nie przeszkadza.

Tymczasem gospodarz Staś niczym minutowa wskazówka zegara obchodzi wszystkich z kieliszkami w ręce kolejny już raz. Obok gospodyni rozdaje kołacze dożynkowe.

– Jak się zostaje gospodarzem?

– Gazdą – poprawia mnie Staś. – To jest honorowa osoba na każdych dożynkach, wybierana przez naszych członków. Za każdym razem jest kto inny.

Jednak trzeba spełnić podstawowe warunki, tak jak na kandydata do Senatu – czyli musi się być średniego wieku. – Aby wyglądał na gospodarza… – dodaje Staś, który zdecydowanie pasuje do tej roli. Ale zamyśla się na chwilę. – Dzisiaj już tak nie ma gospodarzy. Ale ja mam w domu kurki, mam pole ziemniaków.

Śmiejemy się obaj. Nie jest źle w Błędowicach. Nie wszystko pochłonęła górnicza sypialnia. Tam cztery owce, tu parę kurek. Małe domki w okolicy, kościół, pola, pola, pola. I choć „Dożynki Śląskie” są jedynie inscenizacją, to może w tym właśnie miejscu mają większy sens, niż rekonstrukcja „miyszania łowiec” w Jabłonkowskiem. Szczególnie z tym akcentem na słowo „śląskie”.

– Trzeba żeby ludzie sobie uświadomili, że są na Śląsku – powiada Chroboczek. – A w Hawierzowie jest dużo ludzi, którzy tu przyjechali w czasie rozbudowy miasta, do kopalni. Przyjechali ze Słowacji, z Czech, i oni nie mają uczucia i pociągu do tego terenu.

No tak. „Ostravsko”, „Severnimoravsko”, pewnie wielu hawierzowian sądzi, że w takim właśnie regionie mieszka – przebiega mi przez głowę, a tymczasem Chroboczek kontynuuje swą myśl

– Do tego terenu swój stosunek mają ci, co z tej ziemi wyrośli. A dla nas „Dożynki” to jest jedna z tych możliwości, by pokazać, że to nie Hawierzów jest Hawierzowem, ale tu były Błędowice, Szumbark, Żywocice, Sucha. I to były wioski, a w tych wioskach mieszkaliśmy my – Polacy, Ślązacy. Tu Czechów nie było aż tyle.

I dzięki takim imprezom Polacy z Błędowic są bardziej dostrzegalni. Również przez ratusz. Przy ławie siedzi prezydent miasta, Daniel Pawlas, który od początku przygląda się imprezie. Teraz zakłada marynarkę, bo udziela wywiadu telewizji.

– Ty – do Chroboczka podchodzi jeden z pezetkaowców – a my mieli dać primatorowi chlyb.

Prezes przeprasza mnie i za chwilę widzę, jak uśmiechnięty Pawlas (na luzie, bez marynarki) trzyma w rękach gigantyczny bochen. A całe wręczenie odbyło się skromnie, bez wychodzenia na scenę, na zasadzie „proszę – dziękuję”.

A ludzie jedni siedzą, inni gdzieś się kręcą, „spotykajóm znómych i niechcóm być sami”. Między głowami rzuca się w oczy kapelusz gospodarza Rudolfa Stasia, krążącego po ogrodowej orbicie. Tu przystanie, tam pogada, poczęstuje i ruszy dalej, by wszyscy mogli dożynkową miodulę zagryźć śląskim dożynkowym kołaczem.

(Jarosław jot-Drużycki)

Tagi: , , ,

Komentarze



CZYTAJ RÓWNIEŻ



REKLAMA Walizki
REKLAMA
Ministerstvo Kultury Fundacja Fortissimo

www.pzko.cz www.kc-cieszyn.pl

Projekt byl realizován za finanční podpory Úřadu vlády České republiky a Rady vlády pro národnostní menšiny.
Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2023-2024.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie im. Jana Olszewskiego.